"TVP nas okradła". Mieszkańcy Warszawy protestują. Chodzi o nieruchomość z czasów PRL-u

Problemy z prawnym uregulowaniem własności lokalu mogą ciągnąć się dekadami. Dowodzi tego sytuacja mieszkańców jednego z warszawskich bloków, którzy przez lata sądzili, że są właścicielami swoich lokali. Dziś protestują i czują się oszukani.  

Mieszkańcy bloku na warszawskiej Białołęce przygotowali baner z napisem "TVP nas okradła". Chodzi o budynek, który powstał w 1984 roku. W nieruchomości zamieszkali pracownicy telewizji publicznej, która wchodziła w skład Komitetu ds. Radia i Telewizji - wyjaśnia "Gazeta Wyborcza". 
Dlaczego mieszkańcy czują się poszkodowani? Chodzi o kwestie właścicielskie. - Zapłaciliśmy za mieszkania ciężkie pieniądze. Potraktowali nas jak worek śmieci. Tracimy wszystko – wyjaśnia w rozmowie z dziennikiem  jedna z mieszkanek z bloku.

Tymczasem z formalnego punktu widzenia umowy właścicielskie nie zostały nigdy podpisane, lokatorzy nie są prawnymi właścicielami mieszkań. TVP, która wciąż administruje budynkiem, chce z tej roli zrezygnować. Co istotne TVP w obecnej formie powstała kilkanaście lat po tym, jak budynek wzniesiono. 

Myśleli, że są właścicielami. Budynek sprzedano

Okazuje się też, że budynek w 1993 roku został kupiony przez dzielnicę-gminę Praga-Północ. "Telewizja Polska SA powstała w 1993 r., w momencie wejścia w życie Ustawy o radiofonii i telewizji, i nigdy nie miała własnościowego tytułu prawnego do nieruchomości, nigdy też nie otrzymała żadnych środków finansowych od lokatorów przeznaczonych na budowę nieruchomości" - wyjaśnia TVP w liście do "Wyborczej". 

Sytuacja prawna jest więc skomplikowana, a obie strony sporu dysponują przeciwnymi opiniami prawnymi dotyczącymi prawnego statusu lokali. 

65 rodzin czeka na rozstrzygnięcie

Jak wyjaśnia tygodnik "Przegląd" problem dotyczy w sumie 65 rodzin. Mieszkańcy twierdzą, że nie dostali mieszkań za darmo. "Osoby, które chciały zamieszkać w bloku, musiały zlikwidować książeczki mieszkaniowe i przelać pieniądze na konto spółdzielni, wpłacić 500 zł wpisowego oraz 3 tys. zł udziału członkowskiego w spółdzielni, a także uiścić 10 proc. wkładu budowlanego na mieszkanie w formie pożyczki z zakładowego funduszu mieszkaniowego. Lokatorzy zobowiązywali się spłacić pożyczę w ciągu pięciu lat" - wyjaśnia tygodnik.

Po latach okazało się jednak, że dokumentacja dotycząca finansowania bloku zaginęła. Nie jest też jasne, dlaczego "telewizyjny" blok nie został włączony do spółdzielni "Monitor", jak pierwotnie planowano. Status bloku spółdzielczego ułatwiłby uregulowanie kwestii właścicielskich. Mieszkańcy bloku za zaniedbania winią poprzednie władze, twierdzą dziś, że zostali oszukani przez państwową firmę. 

"Zapłaciliśmy górę pieniędzy, a konsekwencje tego ciągną się za nami do dni dzisiejszych (niektórzy oddali swoje byłe mieszkanie, gdyż taki był warunek otrzymania lokalu) i mieszkamy w niczyim bloku na państwowej działce. Gdzie szukać sprawiedliwości?" - pisali w liście otwartym skierowanym do mediów już w roku 2015. Jak widać pomimo upływu lat sporu nie udało się rozwiązać.