Chciała wynająć mieszkanie. Gdy zobaczyła maila, włosy zjeżyły się jej na głowie

Po dziesięciu latach życia za granicą pani Katarzyna wraz z rodziną postanowiła wrócić do Polski. Poszukiwania idealnego mieszkania do wynajęcia o mały włos nie skończyłyby się pokaźną stratą finansową. Historię, którą opisał Onet, można traktować jako przestrogę przed kontrowersyjnym procederem stosowanym na rynku nieruchomości.


Pani Katarzyna i jej mąż po dekadzie spędzonej w Bawarii zdecydowali się na powrót do ojczyzny. Postanowili, że zanim kupią nieruchomość, wynajmą duże mieszkanie. Ta decyzja niemal okazała się jedną z gorszych w życiu.

 

Para w końcu znalazła przestronne, czteropokojowe lokum, w cichej, rodzinnej dzielnicy - blisko szkoły ich młodszej córki. Kobieta zdawała sobie sprawę, jak wysokie są ceny wynajmu - w przypadku dużych mieszkań sięgają nawet 10 tys. zł. Bohaterka historii opisywanej przez Onet zdecydowała się wynająć 90-metrowe mieszkanie. Oferowało wszystko, co potrzebne, nawet obecność zwierząt nie była problemem, co nie zdarza się często. 

Chciała wynająć mieszkanie. Agent zażądał od niej 30 tys. zł

Jednak po wizycie i spotkaniu z tzw. opiekunem nieruchomości Katarzyna szybko zdała sobie sprawę, że może stać się ofiarą kontrowersyjnego procederu.

 

Po pierwsze wizyta na miejscu ujawniła pewne rozbieżności między stanem faktycznym mieszkania a prezentacją w ogłoszeniu. Pani Katarzyna była jednak gotowa na kompromis ze względu na idealną lokalizację i rozmiar mieszkania. 

 

Czerwona lampka zapaliła się jej, gdy agent zaprezentował warunki rozliczenia. Oświadczył, że przy wynajmie dłuższym niż dwa lata potrzebna będzie "podwójna prowizja". Tłumaczył, że inna rodzina jest chętna na to samo mieszkanie i potrzebna jest opłata rezerwacyjna. 

 

- Powiedział, że właściwie jej pierwszą część mogę zapłacić przelewem, a z drugą "zrobi mi na rękę" i pozwoli zapłacić ją w gotówce. Poprosiłam, by zapisał mi to w mailu, bo chciałam przekazać mężowi wszystkie informacje. No i kiedy ten mail dotarł, zrozumiałam, że przed podpisaniem mam wysłać kaucję za mieszkanie na konto agencji, podpisać jakąś "umowę rezerwacyjną", a dzień później umowę wynajmu, opłacić czynsz i wpłacić dwie prowizje... Wyszło tego grubo ponad 30 tys. zł na raz. Co ciekawe, wszystkie przelewy miały pójść na konto agencji... A imienia właściciela nie poznałam do tej pory - wyjaśnia kobieta. Ostatecznie z umowy zrezygnowała.

"Jest mi wstyd"

Agent nieruchomości, z którym rozmawiał Onet, przyznał, że docierają do niego sygnały o tego typu nieprawidłowościach. - Jak słyszę takie historie, to jest mi wstyd. Zawsze uprzedzam moich klientów, że nie ma czegoś takiego jak umowy rezerwacyjne - wyjaśnił.