Stracił mieszkanie przez niewielką pożyczkę. Prokuratura rozkłada ręce

Czy można stracić mieszkanie za stosunkowo niewielką pożyczkę? Przykład mieszkańca Wielkopolski pokazuje, że jest to możliwe. I świetna okazja, by wyciągnąć wnioski, że umów, których nie rozumiemy, podpisywać nie powinniśmy. 

 


Mieszkaniec Wielkopolski zwrócił się z prośbą o pomoc do prokuratury po tym, jak stracił mieszkanie, które odziedziczył po zmarłych rodzicach. Twierdzi, że zostali oni oszukani "metodą na przewłaszczenie". Do przejęcia lokalu miało dojść na skutek niekorzystnych zapisów w umowie dotyczącej pożyczki. Mężczyzna twierdzi, że jego rodzice nie zdawali sobie sprawy z prawnych skutków klauzul zawartych w dokumencie. Przewłaszczenie to forma zabezpieczenia wierzytelności polegająca na przeniesieniu przez dłużnika prawa własności swojej rzeczy na wierzyciela. 


Poszkodowany twierdzi też, że nic nie zapowiadało problemów, bo lokalny biznesmen, który zaoferował pomoc, był bardzo uprzejmy. - Na spotkaniu z rodzicami pojawił się pod krawatem, był elegancki, budził dobre emocje. Prawił komplementy. Mówił, jak bardzo ceni i podziwia ojca - tata był kombatantem wojennym, walczył o Cytadelę w 1945 roku - relacjonuje syn małżeństwa, które zaciągnęło pożyczkę, w rozmowie z "Głosem Wielkopolskim". 
 

Umowa pożyczki czy "o biznesowej współpracy"?

Zapis o przewłaszczeniu, który znalazł się w umowie, miał być jedynie "teoretycznym zabezpieczeniem". Pożyczkodawca miał obiecać, że mieszkanie zostanie własnością małżeństwa, któremu pożyczył pieniądze. Już po podpisaniu umowy z biznesmenem pojawiły się wątpliwości dotyczące treści dokumentu. Nie było w nim mowy o pożyczce.

 

Rodzice poszkodowanego mężczyzny mieli być rzekomymi inwestorami nawiązującymi współpracę z biznesmenem. W umowie pada określenie "kaucja", której wysokość wynosi 100 tys. zł. Tymczasem, jak twierdzi mężczyzna, rodzice pożyczyli 60 tys. zł. Jest też mowa o nawiązaniu współpracy biznesowej, chociaż seniorzy żadnymi biznesmenami nie byli. 


Sędzia, któremu dziennik pokazał zawartą umowę, stwierdził, że jej zapisy są dziwne. - Nie wiadomo właściwie, co jest jej przedmiotem. Ta umowa traktuje o jakiejś niejasnej współpracy, za którą nie wskazano wynagrodzenia, a więc najważniejszej, podstawowej rzeczy - podkreślił. Zawieranie umów, których treść nie jest dla nas do końca zrozumiała, bywa, jak widać, ryzykowne. 

 

Prokuratura rozkłada ręce

Oprócz umowy o "nawiązaniu biznesowej współpracy" małżeństwo podpisało drugą - o przewłaszczeniu. Z dokumentu wynika jednoznacznie, że prawo własności zostaje przeniesione na biznesmena. W rozmowie z dziennikiem przedsiębiorca stwierdza, że od lat udziela pożyczek, których zabezpieczeniem są nieruchomości. Pożyczkodawca nie odniósł się jednak do poszczególnych zapisów umowy i nie wyjaśnił, dlaczego pożyczkobiorcy określani są w dokumencie mianem inwestorów. 

 

Ostatecznie mężczyzna, który odziedziczył mieszkanie po rodzicach, otrzymał żądanie jego wydania. Pożyczka nie została bowiem spłacona w całości. Wygląda na to, że lokal może być utracony bezpowrotnie. Spadkobierca składa co prawda kolejne wnioski do prokuratury, domagając się wszczęcia śledztwa ws. rzekomego wyłudzenia mieszkania, doprowadzenia do niekorzystnego rozporządzenia mieniem czy nadmiernego wzbogacenia się. "Poznańska prokuratura konsekwentnie je wszystkie odrzuca" - podsumowuje "Głos Wielkopolski".