Banki chcą przykręcić kredytową śrubę

Kredyty będą trudniej dostępne. Aż połowa banków chce w najbliższym czasie zaostrzyć kryteria pożyczania pieniędzy. Finansiści obawiają się, że gospodarka zwolni i część klientów będzie miała kłopoty ze spłatą rat.

Porównaj oferty kredytów w naszym Centrum Finansowym

Te wnioski to owoc najnowszej, opublikowanej wczoraj ankiety Narodowego Banku Polskiego na temat prognoz dla rynku kredytów. Prawie połowa (45 proc.) pytanych w kwietniu bankowców - a w ankiecie wzięły udział 24 największe instytucje finansowe - przyznaje, że w najbliższych miesiącach zamierza zaostrzyć politykę udzielania kredytów. Tylko 8 proc. bankowców rozważa jej złagodzenie.

Co to może oznaczać w praktyce? Bankowcy będą uważniej patrzyli na dochody kredytobiorców, bardziej krytycznie oceniali ich zdolność kredytową, mniej chętnie będą pożyczali duże kwoty. Większe niż dotąd kłopoty z otrzymaniem pieniędzy mogą mieć osoby o niskich lub nieregularnych dochodach i klienci z niezbyt czystą historią kredytową z innych banków.

Tu niemiła niespodzianka: bankowcy chcą przykręcić śrubę nie tylko chętnym na kredyty hipoteczne (bo spodziewają się spadku cen mieszkań, które są najczęściej zabezpieczeniem takich kredytów). Czeka to również osoby ubiegające się o szybkie kredyty gotówkowe. To pierwsza tak pesymistyczna prognoza dla szybkich kredytów od 2003 r. - zauważa NBP w omówieniu opublikowanego wczoraj raportu.

Do tej pory bankowcy wychodzili ze skóry, żeby kredyty gotówkowe były jak najłatwiej dostępne. Dziś niektóre banki dają pieniądze w kwadrans, nie wymagając żadnych dokumentów poza dowodem osobistym. Teraz mogą przykręcić kurek z łatwymi pieniędzmi, przynajmniej dla niektórych, najmniej wiarygodnych kredytobiorców.

Z ankiety NBP wynika nie tylko to, że o kredyt może być trudniej. Co gorsza, będzie on też droższy. Co czwarty bank planuje podwyższenie marży dla pożyczek hipotecznych, a ponad 40 proc. bankowców zapowiada, że w górę pójdzie ich marża dla szybkich kredytów gotówkowych. O ile? Tego bankowcy nie mówią.

To zła wiadomość dla kredytobiorców, bo marża banku to jeden z dwóch najważniejszych składników kosztów kredytu. Dziś stanowi ona od 15 do 25 proc. każdej raty. Jeśli więc bank podwyższyłby swoją marżę o jedną czwartą (np. z 1,5 do 2 pkt proc.), to niezależnie od innych czynników rata może wzrosnąć o kilka procent.

Skąd kredytowy pesymizm?

Dlaczego bankowcy tak pesymistycznie oceniają rynek kredytów? Przecież nasze zadłużenie z tytułu szybkich kredytów od stycznia do marca wzrosło o 3,4 mld zł, a z tytułu kredytów hipotecznych - aż o 7,2 proc. To jedna piąta całego ubiegłorocznego wzrostu. Choć niektóre banki - np. Millennium - ogłosiły, że sprzedały o kilkanaście procent kredytów mniej niż na początku 2007 r.

Humory bankowcom psuje wzrost stóp procentowych, które - nawet przy stałej marży banku - zwiększają cenę kredytów. I tym samym ograniczają ich dostępność dla osób mniej zarabiających. Od początku roku Rada Polityki Pieniężnej aż trzy razy podnosiła stopy. Rynkowy wskaźnik WIBOR 3M, od którego zależy oprocentowanie kredytów, od stycznia do dziś wzrósł z 5,6 do 6,3 proc. A jeszcze rok temu nie przekraczał 4,5 proc.!

W ślad za WIBOR-em drożeją kredyty. W tym roku rata przeciętnego kredytu hipotecznego poszła już w górę o 50-60 zł dla każdych pożyczonych 100 tys. zł. Kilka zdesperowanych banków - np. ING - żeby nie odsyłać zbyt wielu klientów z kwitkiem, wprowadziło do oferty tańsze (choć uważane za bardziej ryzykowne ze względu na zmiany kursów walutowych) kredyty we frankach szwajcarskich.

Jest i drugi powód planowanego przez banki zaostrzenia polityki udzielania kredytów. Zdaniem przedstawicieli banków pożyczanie pieniędzy stanie się w przyszłości po prostu bardziej ryzykowne. Prognozy ekonomistów mówią bowiem, że koniunktura w gospodarce może się pogorszyć, m.in. z powodu amerykańskiego kryzysu kredytowego.

- Dopóki dochody kredytobiorców szybko rosły [w 2007 r. przeciętna płaca poszła w górę o 12 proc.] ryzyko, że jakiemuś klientowi zabraknie pieniędzy na spłatę rat, było niewielkie. Teraz to ryzyko może się zwiększyć, więc dmuchamy na zimne, zaostrzając kryteria udzielania kredytów i podwyższając marże - ocenia anonimowo członek władz jednego z banków.

Czas na żółte światło?

Oficjalnie żaden bank nie chce potwierdzić, że przykręca śrubę, żeby nie odstraszać potencjalnych klientów. Pół roku temu na taką wypowiedź odważył się prezes PKO BP Rafał Juszczak, który nieoczekiwanie oświadczył, że podwyższy ceny kredytów hipotecznych. Później musiał wycofywać się z tego rakiem.

Do zapalenia żółtego światła dla kredytów mogą skłaniać bankowców wyniki badań. Dziś odsetek niespłacanych w terminie kredytów nie przekracza 4-5 proc., ale dane Konferencji Przedsiębiorstw Finansowych wskazują, że już 6-8 proc. kredytobiorców spłaca raty z dużym trudem, zaś 9-10 proc. przewiduje, że będzie z tym miało kłopoty w przyszłości. To ok. 800-900 tys. osób.

Andrzej Saniewski, szef polskiego oddziału firmy AIG United Guaranty, niedawno na łamach "Gazety" analizował maksymalne kwoty kredytów hipotecznych proponowane przez banki rodzinom z dochodem netto 3,5 tys. zł. Okazało się, że więcej niż co trzeci bank z chęcią udzieli kredytu z ratą miesięczną powyżej 1,7 tys. zł, czyli połowy dochodu rodziny! Dla takich osób nawet niewielki wzrost stóp procentowych może oznaczać wpadnięcie w pętlę długów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.