Warszawa ubrana w biżuterię

W kwietniu w NeSpoon pokazała pierwsze prace w serwisie Blox.pl. Stosuje oryginalną technikę ozdabiania przestrzeni miejskiej ceramiką. Z artystką ukrywającą się pod pseudonimem NeSpoon (na co dzień pracuje w organizacji pozarządowej, projektuje wnętrza i jest grafikiem) rozmawia Jolanta Nowak

Czym jest miejska biżuteria?

- To ceramiczne ozdoby (tzw. koronki) które projektuję, wykonuję i przyklejam m.in. na ścianach budynków lub sękach drzew. Taką miejską biżuterią chcę podkreślić urodę wybranych przez siebie miejsc. Nazwa koronka bierze się stąd, że są to odciski w glinie tradycyjnych, polskich koronek, takich robionych przez babcie na szydełku.

Jak powstają koronki? - Proces trwa kilka tygodni. Najpierw wybieram miejsce. Jeżdżę po Warszawie rowerem i kiedy zabije mi serce, wiem, że to tu. Przyglądam się otoczeniu (kontekst jest bardzo ważny), zastanawiam się, jaki pasowałby w to miejsce wzór, rozmiar i jaka powinna być kolorystyka koronki. Lepię ją, suszę, szkliwię i wypalam. Czasem wystarczy jedna przymiarka, ale jeśli coś nie gra kolorystycznie - powtarzam szkliwienie i wypał. Sam proces ceramiczny to co najmniej trzy tygodnie. Prace przyklejane do sęków w drzewach są bardziej pracochłonne. Po ulepieniu jadę do drzewa, przymierzam niewypaloną aplikację i szlifuję na miejscu, żeby pasowała.

W mieście można napotkać jeszcze biedronki. To też twoja sprawka...

- Biedronki powstały z myślą o dzieciach. Zastanawiałam się, jak przyzwyczajać je do szukania street artu w mieście od najmłodszych lat. Wrażliwości estetycznej trzeba uczyć od małego. Ponieważ robię też ilustracje dla dzieci - wzięłam jedną z moich postaci i przeniosłam na glinę, a potem zaczęłam rozklejać po mieście. Co ciekawe - okazało się, że taka w sumie dziecięca estetyka trafia do dużo większej liczby dorosłych niż koronki.

Jak i kiedy wpadłaś na pomysł "ubrania" Warszawy?

- Od dawna interesuję się street artem, który w Polsce jest wciąż jeszcze bardzo niedoceniany. Uprawiam też ceramikę. Zależało mi na tym, aby moje prace nie były krzykliwe, narzucające się, aby w naturalny sposób współgrały z wybraną przeze mnie przestrzenią. Nie chciałam również powtarzać najczęstszych form street artu - szablonów, sprayu czy wlepek. Jakiś rok temu po prostu przyszło mi do głowy, żeby połączyć moje dwie pasje. Ta technika dała mi również możliwość wejścia w przestrzenie, na granicy których tradycyjny street art zwykle się zatrzymuje - do parków.

Kiedy przyklejasz swoje prace? W końcu to nielegalne. - Zwykle w biały dzień, przy świadkach, nie kryjąc się. Tak chyba jest najlepiej. Nikt nigdy nic mi nie powiedział. Myślę, że nie powoduję wielkich szkód. Jest oczywiście dreszczyk emocji, ale wyobrażam sobie minę sędziego, który karałby mnie za przyklejenie biedronki do murka.

Ile ozdób mamy w stolicy?

- Nie liczę, ale chyba już ponad 20, kilka następnych jest gotowych.

Czy planujesz ozdobić inne miasta?

- Tak, moje prace są już w Łodzi i Lublinie, a w planach - we wszystkich miastach, które kiedyś odwiedzę. Wiele osób zaprasza mnie w e-mailach do zrobienia czegoś tam, gdzie mieszkają. Niestety, mogę to robić tylko przy okazji załatwiania innych spraw, ale jeśli ktoś ufunduje mi stypendium, mogę zająć się ozdabianiem kraju zawodowo (śmiech).

Z jakimi reakcjami np. przechodniów, internautów, znajomych twórców, się spotykasz?

- Najbardziej cieszy mnie to, że nie spotkałam się jeszcze z żadną negatywną reakcją, zarzutem, że coś zniszczyłam, pomimo że przyklejam również na zabytkach. Na blogu i w e-mailach - tylko pozytywne wpisy, czasem aż się czerwienię. Bardzo nie chcę kaleczyć miejsc, w których pojawiają się moje prace i chyba mi się to udaje.

Czy planujesz przygotowanie nowych wzorów? Czy wiesz, gdzie pojawi się kolejne cacko?

- Mam przygotowane prace na drzewa w ogrodzie Saskim i w parku Rzeźby na Targówku, przy instalacji "Raj" Pawła Althamera.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.