Wynająć lokal w Alejach, kiedy się nie jest bankiem? Niemożliwe

Nawet dobrze prosperująca, ale mała firma nie ma szans. Właściciele kamienic trzymają miejsca dla kolejnych banków - opowiada przedsiębiorca, który chciał w Alejach otworzyć sklep

Nie chcę podawać ani nazwiska, ani nazwy firmy, bo fakt, że nie mogliśmy sobie poradzić, to dla nas żadna reklama. Poradzilibyśmy sobie, gdybym zaczął szukać lokalu w Alejach dwa lata temu. Niestety, zacząłem przed sześcioma miesiącami. Firma dobrze prosperuje - myślałem - więc stać mnie na czynsz w najlepszym miejscu, a w ścisłym centrum będzie prosperowała jeszcze lepiej. Potrzebowałem 50 m kw. na parterze, z wejściem od Alej i witryną. W agencji nieruchomości dostałem pierwszy strzał: nie mamy takiego lokalu. Skontaktowałem się z innymi: w kilku byłem, a wszystkie obdzwoniłem. To samo. Ostatecznie umówiłem się z jedną; miała dać znać, gdyby coś się pojawiło. Zobacz: Była Aleja NMP. Będzie bankowa. | Banki to prawdziwa plaga w naszym mieście

Problem w tym, że o ile się pojawiały, to wyłącznie "hangary". A na co mi 150-metrowe pomieszczenie? Czynsz by mnie zjadł, szczególnie że żądano nawet 200 zł za 1 m kw. (im lokal mniejszy, tym cena była wyższa, a najdrożej liczono sobie za lokalizację między skrzyżowaniem z al. Wolności a placem Biegańskiego). Gdy mówiłem, że to cena z kosmosu, słyszałem: skoro pana nie stać, niech pan sobie wynajmie stoisko w Sece czy Pasażu, na piętrze.

Ponadto - jak uprzedzała agencja - właściciele zazwyczaj nie bardzo chcieli mieć u siebie sklep: woleli bank albo firmę finansową. Proponowano mi też coś w podwórkach albo na piętrach, gdzie pustego miejsca jest ile chcieć. Ale ja go nie chciałem.

Czekałem i czekałem, w końcu pomyślałem, że zacznę z kamienicznikami rozmawiać osobiście. Wierzcie mi: chodziłem w Alejach od sklepu do sklepu, i prosiłem o nazwiska i telefony właścicieli kamienic. Mało kto chciał mi udzielić informacji, okazywało się też, że część sklepów nie jest nawet najemcą tylko podnajmuje lokal od jeszcze kogoś.

W końcu "uzbierałem" paru właścicieli i zacząłem telefonować, pytać, umawiać się. Oczywiście z problemami, bo rozmówcy albo byli właśnie na wakacjach, albo nie mieli ochoty ze mną gadać, albo się obrażali, że dzwonię. Część z nich, gdy się dowiedziała, że nie jestem instytucją finansową, od razu mówiła: nie. Inni robili to samo, ale wolniej. Mówili, że mają innego zainteresowanego, że może za miesiąc się okaże, żeby jeszcze poczekać, że lokal, owszem jest, ale ma nieuregulowane prawo własności... A w końcu zawsze wypływało to samo: nastawiamy się na bank, wolimy trzymać miejsce dla niego.

Nie mogłem w to wszystko uwierzyć. Myślałem: przecież są w Alejach sklepy, które - co od razu widać - nie przynoszą wielkiego dochodu. Jak więc sklep z majtkami czy rzeczami po 4 zł radzi sobie z gigantycznym czynszem? Wtedy się dowiedziałem, że niektóre z nich należą do samych właścicieli kamienic.

Nie mam do kamieniczników pretensji. Po co im jakaś firemka, która może przetrwa rok, a może nie? A bank jest pewny, zapłaci na bank. No jakoś tam nobilituje kamienicę, w której siedzi.

I tak będzie: I i II Aleja staną się bankowe. Sklepy stamtąd wyniosą się do galerii albo domów handlowych. Być może ocaleje III Aleja, którą w całości zajmą knajpy. Ale reszta jest stracona. Przecież już teraz mamy tu placówki większości banków; brakuje tylko Nordei, BOŚ-u, Invest Banku, Deutsche Banku... GE Money Bank jest przy placu Daszyńskiego, a Multibank za ratuszem, więc oba prawie jak w Alejach.

Co dalej? Szarpałem się z tym przez pół roku. W końcu odpuściłem. Nie sądzę, żebym jeszcze próbował. Trudno... Agencje wciąż robią mi nadzieję: może gdy powstanie Galeria Jurajska i przeniesie się do niej część sklepów z Alej, zwolnią się miejsca. Ale - obawiam się - na to samo czekają kolejne banki.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.