Problem dzikich lokatorów

W Gdańsku stoi 150 pustostanów. Niektóre na remont i nowych właścicieli czekają latami. Chyba że w międzyczasie wprowadzą się... dzicy lokatorzy.

Beata Kaczorowska do baraku przy ul. Orkana w Oliwie włamała się trzy tygodnie temu. Pokój z maleńką kuchnią, w sumie 25 m kw. Poprzedni właściciel (sąsiedzi twierdzą, że chorował na gruźlicę), zmarł niemal rok temu. Od tej pory mieszkanie stało puste, chociaż miasto kilkakrotnie proponowało je osobom, czekającym na przydział. Nikt go nie chciał. - Tu było jak w norze - mówi Beata. 25-latka w siódmym miesiącu ciąży i z czteroletnią córeczką, w trakcie rozwodu. - Ściany myłam Domestosem.

Trzy tygodnie minęły, zanim ktoś doniósł, że nielegalnie zajęła lokal. Ponoć sąsiad. Miasto zareagowało natychmiast. - Wysłaliśmy naszego pracownika, który poinformował tą panią, że musi się wyprowadzić - mówi - Odmówiła, wszczęliśmy standardowe procedury.

Oznacza to, że w mieszkaniu zostały wymontowane okna, drzwi, odłączone wszystkie media, a sprawa zgłoszona na policję. Podobnie postąpiono kilka miesięcy temu z Agnieszką Pałką. Kobieta nielegalnie wprowadziła się do pustego domku na działkach w Gdańsku. - Próbowałam wpisać się na listę oczekujących na mieszkanie, nie chciano nawet przyjąć mojego wniosku, bo byłam zameldowana w... altance działkowej - mówi. - A nas tam mieszkało 15 osób, ja z niepełnosprawnym dzieckiem. W urzędach nikt na mnie nie zwracał uwagi, dopiero jak tu weszłam, zrobiło się głośno.

Dzisiaj sprawa pani Agnieszki toczy się w sądzie. - Trafiają do nas takie przypadki - mówi Ewa Kluczyk z gdańskiego MOPS-u. - Zwykle to są osoby zdesperowane, nie mają oparcia w rodzinie, nie widzą innej alternatywy niż włamanie. Proponujemy im pomoc, przeniesienie się do schroniska, tam są dobre warunki. W zajętych mieszkaniach długo nie będą mogły zostać.

Faktycznie polityka miasta wobec nielegalnych lokatorów jest nieugięta. - Rzeczywiście kilka razy w roku pustostany są zajmowane, ale szybko pozbywamy się niechcianych lokatorów - mówi Maciej Lisicki, wiceprezydent Gdańska. - Nakazujemy eksmisję, zmuszamy do wyprowadzki, odcinając media.

A może gdyby miasto nie trzymało latami mieszkań, nikt by się nie włamywał, po prostu nie byłoby gdzie - pytamy. - Mieszkania remontujemy i przekazujemy - tłumaczy Lisicki. - W międzyczasie odzyskujemy nowe. 150 to stała liczba, które mamy. Niezależnie od argumentów, te panie nie mogą tam zostać. Mogą wpisać się na listę i czekać na mieszkanie. Gwarantuję, że to, iż się włamały, nie stanie im na przeszkodzie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.