Komentarz: Bessa mniej zjada emerytom
Inwestorzy wyprzedają polskie akcje, obligacje i złotego. Wczoraj cena euro skoczyła w ciągu dnia aż o 20 groszy! Już w poniedziałek, potem we wtorek i w końcu w środę sytuacja wydawała się skrajna, waluty drożały po kilka groszy. Ekonomiści uspokajali, że już blisko dna i dużo gorzej być nie może.
Wczoraj wszyscy przekonali się, że stawianie jakichkolwiek prognoz nie ma sensu. Gdy poprosiliśmy jednego z nich o komentarz, odpowiedział: - Czy mogę udać, że nie odebrałem tego telefonu?
I trudno się dziwić, bo osłabienie złotego to efekt kryzysu na globalnym rynku finansowym, jego skala i szybkość rozprzestrzeniania są nieznane. - Już wiemy, że tak gigantyczny ruch na rynku walutowym jest możliwy. A to oznacza, że równie prawdopodobne jest, iż dziś cena euro wyniesie 4,20, jak i 3,80 zł - mówi Piotr Kalisz, ekonomista Citibanku Handlowego.
Sytuację starał się uspokajać i premier Donald Tusk, i Narodowy Bank Polski, i Ministerstwo Finansów. Przekonywali, że to osłabienie nie ma podstaw, nasza gospodarka wciąż jest silna, a złoty nie będzie słabł wiecznie.
Ostatni raz wzrost ceny euro o ponad 20 gr był w lipcu 2001 r., gdy słabł wzrost gospodarczy i było już jasne, że będą problemy z domknięciem budżetu. Szef opozycji Leszek Miller postraszył wówczas, że jesteśmy na krawędzi kryzysu.
Dlaczego inwestorzy uciekają z Polski? - Część z nich uwierzyła, że możemy być kolejnym krajem, który ma problemy z wypłacalnością - mówi Piotr Kalisz. Dlatego sprzedają akcje, obligacje, a w końcu i walutę. I wymieniają ją na dolary, franki szwajcarskie i jeny, uznawane za bezpieczną lokatę. Cena ubezpieczenia od bankructwa Polski w ciągu miesiąca wzrosła kilkakrotnie.
Czy możemy jakoś się bronić przed dalszym osłabieniem złotego? Zdaniem analityków arsenał środków jest ograniczony. - Nie ma sensu, by bank centralny próbował bronić złotego. Interwencja raczej byłaby nieskuteczna, ale kosztowna - przekonują ekonomiści.
Zdaniem Krzysztofa Rybińskiego, byłego wiceprezesa NBP, pomóc mógłby zdecydowany komunikat rządu, że 1 stycznia 2012 będziemy mieć euro w portfelach.
- Widać wyraźnie, ile wszyscy bylibyśmy bezpieczniejsi dzisiaj, gdybyśmy już byli w strefie euro - przyznał jedynie premier Tusk.
Słowację, która od 1 stycznia będzie posługiwać się euro, zawirowania na rynkach walutowych praktycznie omijają, ustalony jest sztywny kurs wymiany korony. - Dziś Polacy powinni się upewnić, że do strefy euro warto wejść. Może za cenę filiżanki kawy droższej o 50 gr mogliby uniknąć skokowego wzrostu rat kredytów walutowych i prawdziwej szarpaniny nerwów - mówi Marcin Piątkowski z Akademii Leona Koźmińskiego w Warszawie.
Tylko przez ostatni miesiąc raty kredytu mieszkaniowego we frankach szwajcarskich wzrosły przeciętnie o kilkaset złotych! Kiedy złoty słabnie, rośnie nie tylko rata spłaty, ale także całe zadłużenie liczone w złotych. Można więc od kilku miesięcy sumiennie wpłacać raty do banku i nagle mieć więcej do spłacenia niż w momencie zaciągania kredytu.
Dla wielu z tych, którzy dopiero planowali zadłużyć się we frankach, taki kredyt stał się po prostu nieosiągalny. Banki podniosły marże i zaczęły domagać się wysokiego wkładu własnego.
Co teraz robić? Zachować zimną krew i nie podejmować pochopnych decyzji, gdy sytuacja jest tak niestabilna - doradzają eksperci. - Zadłużamy się zazwyczaj na kilkadziesiąt lat i w tym czasie zobaczymy jeszcze górki i dołki.
Zarobić za to mogą ci, którzy przez ostatnie miesiące martwili się, że wciąż część oszczędności mają w dolarach, a dolar był rekordowo słaby. - Jeśli cena dolara będzie dalej szła w górę, to mamy dobry moment, aby je sprzedawać - doradza Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.