Złe wieści z rynku mieszkaniowego

Początek roku nie przyniósł poprawy na rynku mieszkaniowym - poinformował w środę prezes firmy doradczej Reas Kazimierz Kirejczyk.

Według niego największym powodem do zmartwienia jest to, że wskutek spadku sprzedaży mieszkań deweloperzy wstrzymują nowe inwestycje. Kirejczyk obawia się, że w tym roku będzie rozpoczętych w całym kraju mniej niż 20 tys. mieszkań. - Dla branży byłby to powrót do epoki kamienia łupanego - mówił ten ekspert na wczorajszej konferencji Kongresu Budownictwa (skupia 22 organizacje budowlane). Takim mianem Kirejczyk określa lata 90., gdy mieszkania mogli kupić tylko ci, którzy mieli gotówkę.

Jego zdaniem tak duże ograniczenie inwestycji grozi zwolnieniami nie tylko w firmach deweloperskich i bankach, ale także w firmach wykonawczych oraz produkujących materiały budowlane, wykończeniowe i wyposażenia, np. sprzęt AGD. - Ponadto doprowadzenie do upadłości wielu firm deweloperskich oznaczać będzie dramat dla tysięcy rodzin, które podpisały z nimi umowy wstępne i wpłaciły zaliczki - ostrzegł Kirejczyk.

- Straci też na tym budżet państwa - wtórował przewodniczący Kongresu Budownictwa Roman Nowicki. Przedstawił wyliczenia ekspertów, z których wynika, że zmniejszenie inwestycji mieszkaniowych o 10 mld zł spowoduje, że tylko firmy budowlane i producenci materiałów odprowadzą o ponad 950 mln zł mniejsze podatki PIT, CIT i VAT, a o drugie tyle skurczą się składki do ZUS. - Tymczasem rząd nie przedstawił do tej pory żadnego kompleksowego programu antykryzysowego dla budownictwa mieszkaniowego - mówił Nowicki.

Kongres zgłosił wczoraj własne pomysły na ratowanie budownictwa mieszkaniowego przed zapaścią. Największym problemem jest mała dostępność kredytów, gdyż banki nie mają na nie pieniędzy. Zaradzić temu miałoby reaktywowanie Funduszu Hipotecznego, który w latach 90. - za pośrednictwem Budbanku - pożyczał bankom pieniądze na kredyty hipoteczne. Fundusz zasilały wówczas pożyczki z Banku Światowego oraz budżetowe dotacje.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.