Moskwa skupuje mieszkania

Władze Moskwy wpadły na pomysł, jak korzystając z kryzysu, pomóc mieszkańcom stolicy. Będą za gotówkę kupować tanio mieszkania od deweloperów, którzy stracili płynność finansową, i przeznaczać je na cele socjalne.

Mer Jurij Łużkow zapowiedział, że miasto teraz będzie kupować gotowe mieszkania na licytacjach przeprowadzanych na zasadzie: "Kto żąda mniej". Liczy na to, że z propozycji chcąc nie chcąc skorzystają firmy budowlane cierpiące na coraz większy brak gotówki.

Kryzys sprawił, że popyt na stołeczne mieszkania spada. Dyktowane przez deweloperów astronomiczne ceny metra kwadratowego wciąż jednak trzymają się mocno, a liczone w rublach nawet powolutku pełzną w górę.

Dziś, jak wyliczyli eksperci ośrodka analitycznego Wskaźnik Rynku Nieruchomości, metr w Moskwie kosztuje przeciętnie 5991 dolarów. To znaczy, że nawet bardzo dobrze jak na warunki rosyjskie opłacany maszynista stołecznego metra na 60-metrowe mieszkanie musiałby pracować 20 lat. A hipoteka w Rosji wciąż nie działa.

Jak liczą socjologowie, tylko co piąta rodzina w bardzo przecież bogatej Moskwie może mieć nadzieję na to, że kiedykolwiek dorobi się własnego mieszkania.

Łużkow liczy na to, że w warunkach kryzysu postawieni pod ścianą deweloperzy będą zmuszeni pójść na układ z miastem i sprzedać mu choć część gotowych już mieszkań po cenie - jak piszą gazety moskiewskie - około 60 tys. rubli, czyli nieco ponad 2 tys. dolarów za metr kwadratowy. Te mieszkania (administracja stolicy myśli o kupnie 500 tys. m kw.) Moskwa przekazałaby czekającym w kolejce na lokum socjalne.

Administracja miasta dała deweloperom do zrozumienia, że firmy, które nie pójdą na układ, nie będą wygrywać przetargów na działki w stolicy i okolicach.

Moskwianie zastanawiają się, jaka jest dziś "sprawiedliwa" cena mieszkania w stolicy, i wyliczają, ze znacznie niższa od tej, po której ich mer zamierza kupować kryzysowe metry. Siergiej Chestanow, dyrektor wykonawczy spółki budowlanej Finam Menedżment twierdzi, że techniczne koszty własne budowy metra to 300-400 dolarów. Do tego trzeba doliczyć cenę ziemi i marżę firmy budowlanej. W sumie, jak oblicza architekt prof. Wiaczesław Głazyczew, daje to 1300-1400 dolarów.

A do poziomu 6 tys. dolarów cenę metra winduje chciwość nie tylko deweloperów, lecz także biurokratów, których budowlańcy muszą solidnie opłacać, załatwiając w urzędach każdy papierek.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.