Mieszkają w blokach pochylonych o kilka metrów. Deweloper zaoszczędził. "Można się przyzwyczaić", "To była zwykła chciwość"

W Brazylii w latach 50. wybudowano osiedle, które dziś stanowi największe na świecie zbiorowisko krzywych budynków. Jak mieszka się w bloku, w którym nie można otworzyć wszystkich drzwi i okien, a woda nie zawsze płynie? "Można się przyzwyczaić" - zdradza jeden z mieszkańców. A ekspert wyjaśnia przyczyny.

Santos, niewielka brazylijska miejscowość, mogłaby być znacznie większą atrakcją turystyczną od włoskiej Pizy. Pochwalić może się bowiem nie jedną przekrzywioną budowlą, a całym osiedlem, które "nie trzyma pionu".

"Gigantyczne domino" zwane też "Krzywymi wieżami w Santos" powstało 60-70 lat temu. Składa się z 651 nieruchomości ustawionych wzdłuż linii brzegowej morza. I chociaż pochylenie niektórych bloków wynosi blisko dwa metry, co jest widoczne i odczuwalne dla mieszkańców, lokatorzy, jak do tej pory, nie musieli się wyprowadzić.

Lokalne władze wraz z naukowcami pomiary budynków rozpoczęły w roku 2004. W ciągu ośmiu lat przeanalizowano stan wszystkich.

Mieszka w przechylonym bloku. "Można się przyzwyczaić"

- W zasadzie każdy jest nieco pochylony. Jeden o 5 cm, inne o 15 cm, rekordzista o 1,8 metra - wyjaśnia brazylijski inspektor budowlany w rozmowie z portalem SMH. Informuje, że każdego roku na nowo badanych jest losowych 10 proc. budynków i za każdym razem dostają zielone światło do dalszej eksploatacji. Muszą być jednak poddawane konserwacji.

A jak mieszka się w krzywym bloku? - Po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić - relacjonuje Tadeu Afonso, jeden z mieszkańców pochylonego budynku. Jak wyjaśnia wszystko w jego mieszkaniu jest pod kątem - meble, podłoga. Położona na niej piłka samoczynnie turla się w przeciwległy kąt mieszkania.

>>> Eleganckie i ciekawe kolekcje mebli znajdziesz na Abra Meble

Bo deweloper chciał oszczędzić

Przyczyna przechylania się budynków jest znana. Deweloper zastosował tańszą, ale - jak pokazują efekty - gorszą technikę dotyczącą fundamentów. Zamiast głębokich wybrał płytkie. Tymczasem teren - w końcu nieruchomości leżą w niewielkiej odległości od plaży - wymagałby zastosowania np. pali.

- Głębokie fundamenty stanowiłyby dla inwestora koszt 15-20 proc. budowy, a płytkie ok. ośmiu procent. Wybrali metodę ze względu na koszty - wyjaśnia inspektor budowlany. - To była zwykła chciwość zarówno dewelopera jak i marzących o nadmorskim stylu życia w niższej cenie - stwierdza.