Świadectwa energetyczne

Rząd nie zrezygnował z wprowadzenia specjalnych świadectw energetycznych, które będzie musiał mieć każdy sprzedający lub wynajmujący swój dom lub mieszkanie.

Projekt ustawy w tej sprawie, który powstał w Ministerstwie Budownictwa, rząd miał rozpatrzyć już dwa miesiące temu, ale w ostatniej chwili zrezygnował. Dlaczego? Jak wynika z naszych informacji, by tą decyzją przed wyborami samorządowymi nie zrazić do PiS części wyborców. Ustawa narzuci bowiem właścicielom domów i mieszkań nie tylko nowy obowiązek, ale i nowy wydatek. Ministerstwo Budownictwa ocenia, że świadectwo energetyczne może kosztować 500-1000 zł.

"Ja już mam świadectwo energetyczne mojego domu. To jest rachunek za gaz do ogrzewania za zeszłą zimę. I to wszystko, innego nie chcę" - napisała oburzona czytelniczka na forum internetowym "Gazety".

Szef resortu budownictwa Andrzej Aumiller podkreśla, że od świadectw energetycznych nie ma odwrotu, bo wymaga ich obowiązująca od stycznia tego roku unijna dyrektywa 2002/91/WE mająca promować oszczędzanie energii. Chodzi o to, by kupujący dom lub mieszkanie, podobnie jak np. pralkę czy lodówkę, wiedział, z jakim zużyciem energii i jakimi kosztami musi się liczyć. I podobnie jak w przypadku sprzętu AGD tych klas energetycznych ma być siedem (od najwyższej A do G).

Aumiller uznał jednak, że zamiast tworzyć nową ustawę, lepiej wprowadzić rozwiązania dotyczące świadectw do istniejącego Prawa budowlanego. - Nowelizację można przeprowadzić w Sejmie szybciej - wyjaśnił Aumiller w czasie konferencji poświęconej oszczędzaniu energii, którą zorganizowała ambasada duńska.

Odpowiedzialna za ten projekt wiceminister budownictwa Elżbieta Janiszewska-Kuropatwa potwierdziła, że od 2008 r. świadectwo będzie musiał mieć każdy nowo wznoszony budynek, a rok później - także te już istniejące. W tym drugim przypadku takiego dokumentu potrzebowaliby tylko ci, którzy zechcieliby swój budynek (także dom jednorodzinny, a nawet mieszkanie w bloku) sprzedać lub wynająć.

Właścicielom mieszkań będzie się opłacało poczekać, aż świadectwo energetyczne zamówi spółdzielnia czy wspólnota dla całego bloku. Koszty, które ponieśliby wtedy wszyscy mieszkańcy, byłyby niższe, niż gdyby każdy z nich zamawiał je indywidualnie. Aumiller proponuje, by właściciele mieszkań spółdzielczych mogli zażądać takiego dokumentu od spółdzielni. A jeśli ta nie wywiąże się z tego obowiązku w ciągu dwóch miesięcy, sprzedający mógłby ją obciążyć kosztami świadectwa zamówionego na własną rękę. Dyrektor Związku Rewizyjnego Spółdzielni Mieszkaniowych RP Ryszard Jajszczyk zauważa, że to pomysł, który może skłócić mieszkańców spółdzielni. - Przecież prezes nie wyjmie pieniędzy z własnej kieszeni. Za świadectwa energetyczne musieliby zapłacić wszyscy członkowie. Czy zgodzą się na to ci, a jest ich prawdopodobnie większość, którzy nie zamierzają sprzedać lub wynająć swojego mieszkania? - zastanawia się Jajszczyk.

Już teraz wrze w środowisku budowlanym, bo wciąż nierozstrzygnięta jest kwestia, kto zarobi na świadectwach. W grę wchodzą setki milionów złotych. Początkowo resort budownictwa promował inżynierów mających "uprawnienia do projektowania lub kierowania robotami budowlanymi" oraz ekspertów od sieci, instalacji i urządzeń cieplnych. Szkoleniem specjalistów i ich rejestrowaniem miałyby się zajmować Izba Architektów oraz Izba Inżynierów Budownictwa. Odcięci od zleceń byliby jednak wówczas m.in. pracownicy wyższych uczelni technicznych, eksperci z różnego rodzaju fundacji, stowarzyszeń i organizacji promujących oszczędzanie energii. Po burzy protestów, resort zaproponował utworzenie nowej korporacji zawodowej - licencjonowanych audytorów energetycznych. Kandydat na audytora musiałby się wykazać m.in. wyższym wykształceniem, odbyć szkolenie i zdać egzamin. Z kolei ten pomysł nie spodobał się rządowi. Resort rozważa więc powrót do pierwotnej koncepcji. - Musimy znaleźć złoty środek - mówi Janiszewska-Kuropatwa. Zapewnia, że uprawnienia do wydawania świadectw uzyskają także już działający audytorzy energetyczni. Jak podaje ich zrzeszenie, w Polsce jest już ok. 2 tys. tego typu specjalistów.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.