Pomoc w spłacie kredytu

Jeszcze tylko przez niespełna pół roku bezrobotni kredytobiorcy mogą występować o pomoc w spłacie kredytu hipotecznego. Na szczęście potrzebowało jej niewielu.

Nie sprawdziły się czarne prognozy dotyczące rynku kredytów hipotecznych. W Banku Gospodarstwa Krajowego (BGK) dowiedzieliśmy się, że przez rok obowiązywania ustawy, która gwarantuje bezrobotnym kredytobiorcom pomoc państwa, skorzystało z niej niespełna 1,2 tys. osób. To zaledwie 0,08 proc. z prawie 1,4 mln gospodarstw domowych spłacających taki kredyt. A jeszcze rok temu szacowano, że pomocy może potrzebować nawet 45 tys. kredytobiorców. Dlatego rząd przygotował specjalną ustawę o pomocy państwa w spłacie niektórych kredytów mieszkaniowych udzielonych osobom, które utraciły pracę. Wydatki z tego tytułu miały sięgać 0,5 mld zł, a przekroczyły nieznacznie... 5 mln zł. Powiatowe urzędy pracy dopłacały bezrobotnym kredytobiorcom średnio po 760 zł miesięcznie.

Pomoc trzeba zwrócić

Przypomnijmy, że by dostać dopłatę - do 1,2 tys. zł miesięcznie przez rok - trzeba spełnić kilka warunków. Na przykład nie mogą ubiegać się o nią ci, którzy mają więcej niż jedno mieszkanie lub dom - także lokatorskie w spółdzielni lub nawet wynajęte na wolnym rynku. Z kolei ci kredytobiorcy, którzy ubezpieczyli się od ryzyka utraty pracy, w pierwszej kolejności muszą korzystać ze świadczeń ubezpieczyciela (zwykle od 6 do 12 miesięcznych rat kredytu). Z dopłat mogą skorzystać nie tylko zwolnieni pracownicy, ale też przedsiębiorcy prowadzący jednoosobowe firmy. W tym przypadku przez utratę pracy rozumie się zakończenie działalności. Jedni i drudzy muszą zarejestrować się w powiatowym urzędzie pracy - uzyskać status bezrobotnego i prawo do zasiłku. Natomiast na pomoc nie mają co liczyć ci, którzy zostali zwolnieni z pracy dyscyplinarnie lub sami z niej zrezygnowali. Zgodnie z ustawą skala pomocy nie zależy od dochodów rodziny. Nawet gdy pracę straci tylko jedno z małżonków, a mieszkanie kupione na kredyt jest ich wspólną własnością, i tak dostaną dopłatę. Wypłacanie potrwa najwyżej 12 miesięcy. Oczywiście ten, kto znajdzie pracę wcześniej, już dopłaty nie dostanie (BGK potwierdziło sto takich przypadków). Dodajmy, że po kolejnych dwóch latach pieniądze trzeba będzie zwrócić. Ustawa daje na to osiem lat.

Dotąd najwięcej osób skorzystało z pomocy w woj. mazowieckim. Jednak to zrozumiałe, bo w stolicy rynek mieszkaniowy, a w konsekwencji także kredytowy, jest największy.

W pułapce taniego franka

W najgorszej sytuacji są dziś ci kredytobiorcy, którzy brali kredyty we frankach szwajcarskich między kwietniem a wrześniem 2008 r., gdy złoty był rekordowo mocny. Karol Wilczko z serwisu Comperia.pl policzył, że jeśli ktoś pożyczył w lipcu 2008 r. na 30 lat równowartość 300 tys. zł (po kursie 1,92 zł za franka), to jego rata jest teraz o niecałe 200 zł wyższa od tej na początku spłaty. Z drugiej strony, gdy w lutym 2009 r. premier ogłaszał plan pomocy dla bezrobotnych kredytobiorców, ich sytuacja była o wiele gorsza. Z powodu osłabienia złotego miesięczne raty spłaty osiągnęły bowiem rekordowo wysoki poziom. Na szczęście z pomocą kredytobiorcom przyszły szybko spadające rynkowe stopy procentowe. Dwa lata temu oprocentowanie kredytu we frankach przekraczało 4 proc. Przez ten czas spadło do poziomu 1,5 proc.! - Ten fakt wpłynął na neutralizację wzrostu kursu franka do złotego - mówi Karol Wilczko.

Dodajmy, że spadek oprocentowania dotyczył nie tylko kredytów we frankach, ale również w złotych. Tym samym osoby, które wybrały zadłużenie w rodzimej walucie, płaciły przez minione dwa lata coraz niższe raty. Praktycznie przez cały ten okres były one wyższe niż dla kredytów we frankach, ale różnica na korzyść kredytu frankowego z każdym miesiącem malała. Obecnie raty kredytów złotowych zaciągniętych dwa lata temu są niższe niż zaciągniętych w analogicznym okresie kredytów frankowych.

Bez pracy grozi katastrofa

Wyższa rata spłaty kredytu we frankach nie jest jednak jedynym zmartwieniem kredytobiorców. Gdyby stracili pracę, nie mogą się ratować, sprzedając mieszkanie w celu spłacenia kredytu. Dlaczego? Bo zadłużenie może znacznie przewyższać wartość nieruchomości. Analityk Comperia.pl zauważa, że obecnie, przy średnim kursie spłaty kredytu frankowego na poziomie 3,16 zł saldo kredytu frankowego wynosi aż 470 tys. zł, czyli 170 tys. więcej niż kwota pierwotnie pożyczona.

Dla porównania, tym, którzy dwa lata temu wybrali droższy, ale bezpieczniejszy kredyt złotowy pozostało do spłaty ok. 291 tys. zł.

Co powinni w takiej sytuacji zrobić kredytobiorcy? - Nie jest to dobry moment na nerwowe ruchy, a więc przewalutowanie kredytu. Taka operacja oznaczałaby, że klient zrealizowałby stratę w wysokości ponad 100 tys. zł. Lepszym rozwiązaniem jest więc oczekiwanie na umocnienie złotego i regularne spłacanie rat kredytowych - radzi Karol Wilczko.

Czytaj także:

Banki odkręciły kurek z hipotekami

Barometr kredytów hipotecznych

Jak wybrać najlepszą ofertę kredytową?

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.