Czy nasze banki mogą się zarazić kryzysem?

Czy po upadku amerykańskiego banku Bear Stearns nasz nadzór powinien przyspieszyć wprowadzenie regulacji utrudniające polskim bankom udzielanie zbyt wielu ryzykownych kredytów?

Po kilku miesiącach od pęknięcia kredytowej bańki światowe banki i rządy podliczyły na konferencji G7 w Tokio straty z tytułu trudnych do odzyskania kredytów hipotecznych na astronomiczną kwotę 400 mld dol.

Największa ich część obciąża bankierów z Ameryki - Citigroup stracił 24,1 mld dol., Merrill Lynch - 22,5 mld dol., zaś AIG i Morgan Stanley - po ponad 10 mld dol. Mniejsze, choć też olbrzymie, są straty europejskich instytucji finansowych, które pochopnie zainwestowały w oparte na ryzykownych kredytach hipotecznych wysoko oprocentowane obligacje. Szwajcarski UBS musiał pożegnać się z prawie 19 mld dol., francuski Credit Agricole prawie 5 mld dol., a Deutsche Bank - ponad 3 mld dol.

Są już pierwsi bankruci - jeden z największych hipotecznych pożyczkodawców w USA, bank Bear Stearns, uratowało od plajty przejęcie przez konkurencyjny JP Morgan.

Na rynku aż huczy od spekulacji, że złe kredyty wkrótce mogą położyć na łopatki innego giganta - Merril Lynch. A według prasy bank Lehman Brothers w ostatni weekend miał pożyczyć od amerykańskiego banku centralnego setki milionów dolarów, by ratować nimi płynność finansową innych firm pożyczkowych.

Nadzorze, chuchaj na zimne!

Czy kryzys wynikający z zalegania w portfelach banków niezliczonej liczby papierów wartościowych opartych o niespłacone kredyty hipoteczne mogą odczuć polskie banki?

Szef Komisji Nadzoru Finansowego (KNF) Stanisław Kluza uspokaja: - Kryzys finansowy nie dotknął Polskich banków. I cytuje dane: zysk netto banków w 2007 r. wyniósł łącznie 13,7 mld zł, a kredytów niespłacanych w terminie jest nie więcej niż 4-5 proc. W Polsce nie rozwinęły się jeszcze kredyty tzw. subprime (dla najbardziej ryzykownych klientów).

Część analityków przypomina jednak, że także niektóre nasze banki pożyczają klientom pieniądze lekką ręką - np. bez zaświadczeń o dochodach lub o wartości grubo przewyższającej obecną wartość nieruchomości będącej zabezpieczeniem kredytu. Już ponad 10 proc. Polaków przeznacza na spłatę rat kredytów ponad jedną trzecią swoich dochodów.

Dlatego niektórzy eksperci namawiają KNF, by dodatkowo zabezpieczył nasz system bankowy przed powtórką scenariusza w USA, czyli przed kłopotami z płynnością z powodu złych kredytów. Półtora roku temu nadzór już raz interweniował - wprowadził tzw. Rekomendację S, utrudniającą najmniej zarabiającym klientom dostęp do najbardziej ryzykownych kredytów w walutach obcych.

Mało kto wie, że w marcu ubiegłego roku nadzór bankowy (wtedy jeszcze była to Komisja Nadzoru Bankowego działająca pod egidą NBP) przyjął też inną regulację - zobowiązującą banki do utrzymywania określonych poziomów płynności, co ma chronić je np. przed udzielaniem zbyt wielu kredytów w stosunku do posiadanych lokat.

Sęk w tym, że pierwotnie uchwała KNB miała wejść w życie 1 stycznia 2008 r., ale na prośbę banków jej wdrożenie przełożono dopiero na koniec czerwca 2008 r.

Zdaniem Wojciecha Kwaśniaka, byłego generalnego inspektora b, w świetle ostatnich wydarzeń w USA nadzór powinien przyspieszyć wdrożenie uchwały. - To niezwykle ważna regulacja, zwłaszcza w kontekście kryzysu płynności wielu zagranicznych banków. Mamy system bankowy, w którym większość polskich banków jest zależna od międzynarodowych banków - mówi Kwaśniak.

Co na to Komisja Nadzoru Finansowego? - Zaktualizowane normy płynnościowe w pełni będą obowiązywać od czerwca. Obecnie banki przygotowują się do ich wdrożenia, a także przygotowania planów zachowania płynności w sytuacjach awaryjnych - uspokaja Łukasz Dajnowicz, rzecznik KNF.

I dodaje, że ostatnie zmiany na rynku finansowym - np. spadek tempa przyrostu kredytów hipotecznych - pozwalają na to, by KNF zaczekał do czerwca z wdrożeniem uchwały. - Jeśli zauważymy zbyt luźne podejście jakiegoś banku do pilnowania płynności, będziemy zdecydowanie reagowali - ostrzega.

Mariusz Zygierewicz ze Związku Banku Polskich podkreśla, że większość banków we własnym zakresie pilnuje, by udział złych kredytów nie urósł. - Widać to w rosnącej marży odsetkowej, która skutecznie utrudnia ryzykownym klientom dostęp do kredytów - komentuje Zygierewicz.

Nasze banki częścią świata

Eksperci przyznają, że nadzór powinien być czujny, bo większość dużych grup bankowych w Polsce jest w rękach zagranicznych inwestorów: w Pekao rządzi włoski UniCredit, w BRE - niemiecki Commerzbank, w ING Banku Śląskim - holenderska a ING, zaś w BZWBK - irlandzki AIB. Poza tym w Citi Handlowym rządzą Amerykanie, w Kredyt Banku - belgijski KBC, a w Millennium - Portugalczycy.

Na szczęście właściciele największych polskich banków nie zostali zbyt głęboko doświadczeni przez kryzys. Nawet Commerzbank, który utopił z tytułu niespłaconych kredytów hipotecznych najwięcej pieniędzy, podliczył swoje straty raptem na niecałe 600 mln euro (niecały miliard dolarów). A UniCredit niedawno ogłosił, że jego odpisy nie przekroczyły 250 mln euro.

Osłabione wielkie banki amerykańskie i europejskie stały się łakomym kąskiem dla inwestorów z Azji i Arabów. Citigroup sprzedał akcje warte 7,5 mld funduszowi ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, a szwajcarski UBS przekazał 9 proc. udziałów rządowi Singapuru. Prawie 10 proc. udziałów w Morgan Stanley objął fundusz China Investment Corp, a premier Kataru przyznał, że skupuje na rynku akcje szwajcarskiego Credit Suisse.

U nas najwięcej spekulacji pojawiło się wokół przyszłości Citi Handlowego. Po ogłoszeniu ciężkich strat przez Citigroup na rynku mówiło się, że polski bank może zostać sprzedany w ramach światowej restrukturyzacji. Ale Vikram Pandit, nowy prezes Citigroup, przeciął te pogłoski. Citigroup rozważa cięcia w swojej bankowości detalicznej, ale nie u nas, tylko w Wielkiej Brytanii i Japonii.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.