Dlaczego Olsztyn odstrasza inwestorów

Powinniśmy powiedzieć: ?Czas, start!?. Pamiętajmy też, że jeśli wykurzymy inwestorów, to na pewno opowiedzą o tym innym. Musimy dać zielone, a przynajmniej pomarańczowe światło dla biznesu - zachęca Łukasz Złakowski z firmy doradczej Inplus

Miasto przygotowuje studium kierunków zagospodarowania przestrzennego. Ma ono m.in. wskazywać miejsca pod budowę nowych galerii handlowych. Jest to okazja, by coś "ugrać" dla miasta. Np. nowy dworzec lub stadion.

Rozmowa Łukaszem Złakowskim

Tomasz Kurs: Skąd przekonanie, że nie wytargujemy w zamian za zezwolenie na budowę nowych centrów ani nowego dworca, ani stadionu?

Łukasz Złakowski: Takie projekty wymagają ogromnego zaangażowania i wiedzy urzędników. Nawet duże polskie miasta nie radzą sobie z tym zbyt dobrze. Partnerstwo publiczno-prywatne, w którym należałoby realizować takie projekty, w praktyce nie działa. Teraz przygotowujemy dla Wrocławia opracowanie, które powie, co trzeba zrobić, żeby korzystać z takiej formy współpracy. Skoro więksi się tego dopiero uczą, to nie wierzę, że to się uda w Olsztynie. Nasze miasto nie radzi sobie z o wiele mniejszymi przedsięwzięciami. Widuję czasem umowy zawierane przez miasto i rzuca się w oczy, że są one na bardzo niskim poziomie. Potrzebna jest do tego obsługa prawna najlepszych kancelarii. Tymczasem dobrych prawników mają prywatni biznesmeni, a miasto kompletnie sobie z tym nie radzi. Wystarczy przypomnieć przypadek Aquareny.

Jak wypadamy na tle innych miast podobnej wielkości?

- Pojawia się u nas o wiele mniej inwestorów niż np. w Rzeszowie. Niestety mamy już w Polsce opinię miejsca bardzo nieprzychylnego inwestycjom. Urzędnicy w Olsztynie dobrzy są tylko w jednym: wyjaśnianiu dlaczego coś się nie udało albo dlaczego nie można czegoś zrobić. Od 10 lat słyszę, jak rządzący miastem powtarzają w takich wypadkach, że nie trzeba się przejmować, bo "mamy inne opcje". Sprawy są odkładane, a kiedy już w końcu coś robimy, to tylko po to, żeby "jakoś to było". Przykład? To najdroższy w Polsce basen przy Piłsudskiego. Zupełnie nieliczący się z potrzebami mieszkańców i ekonomią. W liczącym około 125 tys. mieszkańców Płocku są dwie galerie i powstaną dwie następne. Robimy dla tego miasta studium kierunków zagospodarowania, czyli ten sam dokument, który od kilku lat powstaje w Olsztynie. Jednak my otrzymaliśmy roczny termin i jeśli nie zdążymy, to będziemy płacić kary. Tymczasem w Olsztynie wszyscy mają czas i wszystko jest odkładane. Zanim ustalimy, czego chcemy jeśli chodzi o stadion albo dworzec, minie mnóstwo czasu. Gdy 2-3 lata temu był ogromny boom budowlany, nie udało nam się ściągnąć żadnego pierwszoligowego inwestora z tej branży. Wymówką był brak studium albo planów. Tymczasem dla naszych biznesmenów plany się znalazły. Dlatego olsztynianie musieli kupować droższe mieszkania o niższym standardzie niż gdzie indziej. Podobna jest sytuacja z hotelami - żadna światowa sieć nie wybudowała tutaj takiego obiektu, choć w innych mniejszych miastach powstają.

Jednak jeśli pozwolimy budować wszystkim, to nie zrealizujemy takich zamierzeń jak choćby budowa stadionu.

- Nie wierzę, że to się nam uda. Na razie mamy sytuację, że jedno centrum handlowe, czyli Alfa, czerpie dodatkowe korzyści z monopolu, bo inni nie mogą budować. Tutejszy multipleks nie pokazuje premier, bo ma za mało sal. W Płocku są np. trzy empiki posiadające większy asortyment niż nasz. Stąd moje przekonanie, że inwestorom trzeba pozwolić się ze sobą ścigać. Wtedy okaże się, kto naprawdę jest poważnym partnerem, a kto tylko "ściemniaczem", który chce coś sprzedać, kupić i potargować. Jestem przekonany, że wszyscy na takim wyścigu skorzystamy. Np. budowa Libry wymusi przebudowę Reala, bo inaczej przestanie on być atrakcyjny. W ten sposób podnosi się jakość usług. Pierwsze centrum może wyglądać jak Alfa, czyli przypominać bunkier. Następne będą musiały zaoferować coś więcej. Dlatego cieszy mnie, że za projektowanie wziął się Stefan Kuryłowicz.

Jeśli okaże się, że jesteśmy otwarci na inwestycje, to łatwiej będzie w przyszłości znaleźć kogoś, kto będzie chciał zainwestować np. w stadion. Zresztą dla tamtego miejsca można stworzyć zupełnie inną ofertę, niekoniecznie opierającą się o centrum handlowe. Wszystko zależy od dobrego pomysłu. Nie powinniśmy teraz przykładać inwestorom pistoletu do głowy, bo lepsza jest rozmowa i przekonywanie do ciekawych przedsięwzięć. Jednak takie inicjatywy są u nas niezwykle trudne do przeprowadzenia. Dlatego np. nie udał się nasz pomysł wspólnej budowy centrum targowego połączonego z salą widowiskową. Miasto zbyt łatwo rezygnuje z trudnych projektów.

A więc należy dać wolną rękę w wyścigu o centra handlowe?

- Powinniśmy powiedzieć: "Czas, start!". Pamiętajmy też, że jeśli wykurzymy inwestorów, to na pewno opowiedzą o tym innym. Musimy dać zielone, a przynajmniej pomarańczowe światło dla biznesu. Dlatego wpiszmy w studium więcej lokalizacji, a biznesmeni niech się ścigają. Skorzysta na tym jakość inwestycji i mieszkańcy, których każdy z nich będzie chciał zachęcić, by przyszyli właśnie do niego.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.