Agencje nieruchomości mają nóż na gardle

W Danii wskutek kryzysu mieszkania i domy sprzedają się tak słabo, że już za samo ich zgłoszenie do sprzedaży w agencji trzeba jej będzie zapłacić słoną prowizję! A jak na kryzys zareagowali polscy pośrednicy?

Do tej pory duńscy pośrednicy byli stawiani naszym jako wzór rzetelności. Tamci brali prowizję tylko od sprzedającego, i to dopiero po sfinalizowaniu transakcji. Nasi najczęściej kasowali po równo obie strony transakcji. Kryzys finansowy może diametralnie zmienić tę sytuację.

W Danii tysiące domów, które nie mogą znaleźć nabywcy, zalegają w komputerach agentów, nie przynosząc im nawet jednego ore zarobku. Dlatego Duńskie Stowarzyszenie Pośredników w Obrocie Nieruchomościami uznało, że w kryzysie te zasady powinny być zmienione. - Agent musi dostać coś za swoją pracę, nawet jeśli nie uda mu się sprzedać domu czy mieszkania - mówił gazecie "Berlingske Tidende" Niels Carstensen z Home, największej duńskiej agencji nieruchomości. Carstensen zapowiedział, że średnia prowizja "za sprzedawanie" (nie za sprzedaż) wyniesie ok. 50 tys. duńskich koron (równowartość ok. 27,5 tys. zł).

Carstensen zapewnia, że tyle kosztuje pośrednika sprzedaż domu. Na przykład standardowy pakiet ogłoszeniowy w gazetach to wydatek 10-15 tys. (5-8 tys. zł). Duński pośrednik podkreśla, że inne są koszty dla mieszkania, a inne dla domu. Luksusowa willa, jeśli się długo nie sprzedaje, może nabić nawet 150 tys. koron kosztów.

- Nie wyobrażam sobie, aby u nas ktokolwiek chciał zapłacić pośrednikowi prowizję bez gwarancji, że ten sprzeda nieruchomość - komentuje prezydent Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości (PFRN) Aleksander Scheller. Jednak duńscy właściciele są zdesperowani. Wysokość podatku od nieruchomości zależy tam od jej wartości. Ci, których nie stać na utrzymanie kosztownych nieruchomości, muszą się więc spieszyć, by nie trafiły one w ręce komorników. "Berlingske Tidende" podaje, że tylko w grudniu 2008 r. odbyło się 358 przymusowych licytacji, czyli trzy razy więcej niż w tym samym czasie przed rokiem.

Także w Polsce kryzys zaczyna coraz bardziej doskwierać pośrednikom. Oceniają, że w styczniu i w lutym transakcji mieszkaniowych na rynku wtórnym było o 80-90 proc. mniej niż przed rokiem! - Rynek jest w stanie zupełnej stagnacji. Transakcje są pojedyncze, bo wszyscy przyjęli pozycję wyczekującą. Próbują sprzedawać tylko ci, którzy z różnych powodów muszą - mówi Ksenia Zacharewicz z zarządu PFRN.

W tej sytuacji coraz więcej agencji rezygnuje z pobierania prowizji. Zdaniem Schellera ta zasada stanie się normą w naszym kraju.

Podobnego zdania jest Mariusz Kania, prezes spółki Metrohouse. Z badań, które zleciła ona instytutowi Millward Brown SMG/KRC, wynika, że dla niemal połowy osób chcących kupić mieszkanie bez pośrednictwa agencji głównym powodem rezygnacji z jej usługi jest zbyt wysoka prowizja.

Marcin Jańczuk z Metrohouse przypomina, że z reguły wynosi ona od 2,5 do 2,9 proc. ceny nieruchomości plus VAT. W przypadku mieszkania wartego 300 tys. zł kupujący zaoszczędzają na prowizji ponad 10 tys. zł.

Do tego typu inicjatywy sceptycznie odnosi się Adam Polanowski, prezes firmy Polanowscy Nieruchomości. Polanowski był najprawdopodobniej pierwszym pośrednikiem w Polsce, który już przeszło dziesięć lat temu zrezygnował z prowizji od kupujących. Nie trwało to jednak długo, bo korzyści z większej liczby transakcji okazały się mniejsze od spadku wpływów z powodu rezygnacji z części prowizji. Polanowski ostrzega, że w niektórych agencjach kupujący tylko pozornie nie płacą prowizji. W rzeczywistości jest ona ukryta w cenie mieszkania. - Dzieje się tak zwłaszcza wtedy, gdy prowizja od sprzedającego wynosi nie 2,5-2,9 proc., ale nawet 4-5 proc. - mówi Polanowski.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.