Oszukani przez dewelopera potrzebują pomocy

Zaciągnęli kredyty, zapłacili po kilkaset tysięcy złotych za budowę mieszkań i ich wykończenie, ale od dwóch lat nie mogą się wprowadzić. A wykonawca zniknął

Panią Dorotę w 2004 roku skusiły foldery promocyjne należącej do rodziny Wachowiaków firmy deweloperskiej Mbud. Przy ul. Zielonogórskiej - 10 minut drogi do Rynku - miał powstać piękny blok z podziemnym parkingiem i lokalami usługowymi. Firma miała pozwolenie na budowę. Deweloper za metr kwadratowy mieszkania liczył nieco ponad 3 tys. zł.

- Mamy dwoje dzieci, zainwestowaliśmy oszczędności życia, podparliśmy się ogromnym kredytem - mówi pani Dorota.

Podobnie zrobiło szesnaście innych rodzin. Każda w zależności od metrażu mieszkań wzięła od 100 do ponad 300 tys. zł kredytu i część pieniędzy przelała na konto Mbudu. Od kwietnia do września 2005 roku wszyscy podpisali z deweloperem umowy przedwstępne w formie aktów notarialnych. Do czerwca 2006 roku, już po odebraniu mieszkań, mieli mieć umowy końcowe.

Wśród klientów jest m.in. trzech prawników. - Przejrzeliśmy umowy, wszystko było w najlepszym porządku - mówi pan Arkadiusz. - Przy podpisywaniu umowy przedwstępnej notariusz zapewniał, że jesteśmy bezpieczni. W świetle prawa polskiego lepiej zabezpieczyć się nie mogliśmy.

W maju 2006 roku, choć w bloku trwały jeszcze prace, Mbud przekazał mieszkania nabywcom, a ci przelali resztę pieniędzy. - Inwestor zapewniał, że to standardowa procedura - mówi pan Marek. - Mieliśmy równocześnie wykańczać mieszkania, a deweloper cały blok.

Kupowali meble, wykańczali kuchnie i łazienki. Aż w sierpniu 2006 roku dowiedzieli się, że nie mogą się wprowadzić, ponieważ mieszkania przekazano im bez odbioru instalacji i urządzeń technicznych, obowiązkowej kontroli budowy i pozwolenia inspektora nadzoru budowlanego.

Wtedy rodzina Wachowiaków przestała odbierać telefony. - Gdy poszedłem do biura, Marek Wachowiak przez zamknięte drzwi poinformował mnie, że odpowie tylko na listy polecone - mówi pan Leszek. - Gdy wysłałem list, dostałem zwrot. Kontakt zerwał się całkowicie. Postanowiliśmy skierować sprawę do sądu i prokuratury.

- Chcieliśmy, aby sąd pozwolił nam dokończyć budowę we własnym zakresie - tłumaczy pani Dorota.

O oszukanych przez Mbud pisaliśmy po raz pierwszy w styczniu 2007 roku

Sąd rejonowy po niespełna roku rozpatrywania sprawy, w lipcu 2007 roku przyznał rację rodzinom. Pozwolił im dokończyć budowę bloku. Wachowiak złożył jednak apelację i sprawa trafiła do sądu II instancji - Sądu Okręgowego we Wrocławiu. Ten sprawę rozpatruje do dziś. Na 30 grudnia zaplanowana została kolejna rozprawa.

Natomiast prokuratura umorzyła śledztwo, uzasadniając, że to sprawa dla sądu cywilnego, a nie dla niej. - To granda - mówi pan Arkadiusz. - Prokuratura potrzebowała ponad dwóch lat, aby stwierdzić coś takiego. Jak można nie dopatrzyć się winy właścicieli Mbudu. Wielokrotnie nie dotrzymali umów, nie zakończyli budowy na czas.

Tymczasem budynek niszczeje. Na ścianach tworzy się grzyb, w wilgotnych mieszkaniach ze ścian odpadają kafle. W garażu powstała publiczna toaleta. Rzeczoznawca ocenił, że jeszcze rok temu dokończenie bloku kosztowałoby niewiele ponad 100 tys. zł, obecnie już 450 tys. zł.

Nabywcy mieszkań przy Zielonogórskiej są zrozpaczeni. - W mieszkanie zainwestowałem oszczędności życia - mówi pan Marek. - Mam umeblowane duże mieszkanie, płacę za nie ogromny kredyt, a mieszkam z rodziną w cztery osoby w wynajmowanym 24-metrowym lokalu.

Z Markiem Wachowiakiem nie udało nam się skontaktować. W siedzibie firmy przy ul. Mandarynkowej go nie zastałem. Gdy dzwoniłem na telefon do biura, słyszałem: "Nie ma takiego numeru".

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.