Kazimierz Kirejczyk, prezes firmy Reas analizującej rynek nieruchomości: Należy liczyć się z tym, że w perspektywie dwóch-trzech lat nastąpi okres uspokojenia na rynku. Złoży się na to zapewne kilka przyczyn: stopniowy spadek tempa wzrostu cen zmniejszy atrakcyjność inwestowania i osłabi nieco popyt. Nieco droższe i trudniej dostępne staną się kredyty, zarówno dla zwykłych nabywców, jak i tych kupujących w celach spekulacyjnych. Także wysokie ceny będą działać ograniczająco na popyt.
Z drugiej strony rzeczywiście deweloperzy mają w planach rozpoczęcie wielu nowych inwestycji i w samej Warszawie powinni wprowadzić w przyszłym roku na rynek około 20 tys. mieszkań, a w całym obszarze metropolitalnym łącznie z Warszawą - ponad 25 tys. Zrównoważeniu rynku powinno także sprzyjać wystawienie na rynek w 2007 i 2008 r. znaczącej liczby mieszkań nabytych w celu spekulacyjnym zarówno przez indywidualnych inwestorów, jak i fundusze inwestycyjne. W tym okresie mieszkania będą sprzedawały się wolniej, a o zakupie decydować będzie w większym stopniu jakość produktu. Ale ceny raczej staną w miejscu, niż zaczną wyraźnie spadać, bo popyt nie powinien się dramatycznie skurczyć, zwłaszcza jeśli kwestia VAT zostanie jednoznacznie rozstrzygnięta i obecna obniżona stawka utrzymana dla nieomal całego budownictwa.
- Biorąc pod uwagę ceny mieszkań w aglomeracjach europejskich oraz sytuację ekonomiczną w Polsce, wydaje się, że średnie ceny w Warszawie nie powinny przekroczyć 2,5 tys. euro. Polski rynek mieszkaniowy może zachowywać się podobnie do rynku hiszpańskiego w okresie poakcesyjnym - w Hiszpanii ceny po okresie dynamicznego wzrostu zatrzymały się i utrzymywały na stałym poziomie przez kolejne siedem lat. Generalnie byłbym jednak daleki od wieszczenia "załamania popytu" tak długo, jak nie pojawi się wyraźne spowolnienie gospodarcze połączone z odpływem inwestorów zagranicznych.
- Wiele zależy od determinacji i sprawności lokalnej administracji, a także - rad miejskich. Gdańsk dla przykładu już dziś ma powierzchnię pokrytą planami w 54 proc., co oznacza, że praktycznie objęte są nimi prawie wszystkie tereny nadające się pod budowę. Natomiast w Krakowie mniej niż 10 proc. powierzchni miasta ma uchwalone plany zagospodarowania przestrzennego, w Warszawie jest to niewiele więcej - ok. 15 proc. Ale same plany nie wystarczą, potrzebne są także inwestycje w zakresie infrastruktury.