Kryzys amerykańskich nieruchomości zagraża giełdzie

Polacy oszczędzający w dolarach mają nietęgie miny, bo kryzys na rynku nieruchomości w USA bije w dolara. Mocno niepokoi też inwestorów giełdowych.

Szef amerykańskiego banku centralnego (Fed) Ben Bernanke podczas wtorkowego przemówienia w Kongresie nie zostawił złudzeń: spowolnienie na rynku nieruchomości potrwa dłużej. Giełda na Wall Street natychmiast zareagowała spadkami cen akcji, w dół poszedł też dolar. Mimo że największa gospodarka świata ma w przyszłym roku rozwijać się szybciej niż w 2007 r., to nad rynkiem kredytów hipotecznych wiszą czarne chmury i ze świeczką szukać inwestorów, którzy wierzą, że uda się je szybko rozpędzić. A skutki kryzysu są odczuwane daleko poza granicami USA.

Jak doszło do kryzysu

Spadki cen na rynku nieruchomości nastąpiły po pięciu latach ich dynamicznego wzrostu podsycanego przez najniższe od ponad 40 lat stopy procentowe - tylko 1 proc. Inwestorzy, wietrząc dobry interes i mając pod ręką wyjątkowo tani kredyt, masowo kupowali domy, zarówno całoroczne, jak i wakacyjne. Ceny rosły w zawrotnym tempie około 10 proc. rocznie, co dawało ogromną przebitkę. Na dodatek duże kapitały zaangażowali inwestorzy z Europy, korzystając z bardzo mocnego euro, które czyniło nieruchomości w USA relatywnie tanimi.

Ta hossa to już jednak historia. W ciągu ostatnich 12 miesięcy średnia cena domu obniżyła się o blisko 3 proc. W połowie 2006 r., po serii 17 z rzędu podwyżek stóp procentowych, główna stopa urosła do 5,25 proc. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Gorzej zarabiający kredytobiorcy szybko popadli w tarapaty finansowe, wciągając za sobą w kłopoty firmy działające na rynku nieruchomości oraz banki udzielające pożyczek hipotecznych.

Prawdziwy szok na Wall Street wywołała wiosną tego roku upadłość New Century Financial, największej firmy udzielającej kredytów hipotecznych osobom mającym niską wiarygodność finansową. O skali jej działalności świadczy to, że przez 12 lat udzieliła takich kredytów (tzw. subprime loans) 1,4 mln klientów na kwotę 225 mld dol. Dla porównania - cały polski rynek kredytów hipotecznych jest wart z grubsza 36 mld dol.

Upadek New Century Financial spowodował spadki indeksów na nowojorskich giełdach i przecenę akcji największych banków. Wtedy inwestorzy szybko się pozbierali i znowu zabrali się do zakupów akcji, na przekór złym wiadomościom o spadających cenach na rynku wtórnym i zmniejszającej się liczbie wydawanych pozwoleń na budowę. Kryzys jednak się pogłębia. W tym tygodniu kolejny zimny prysznic zafundowała firma Bear Stearns, która podała, że jej dwa fundusze podwyższonego ryzyka (tzw. hedgingowe) działające na rynku nieruchomości są prawie bezwartościowe.

Indeksy na Wall Street znowu poszły w dół. Wywołało to reakcję łańcuchową na innych giełdach i spowodowało spadki także na giełdzie w Warszawie.

Na dokładkę najnowsze dane z czerwca mówią aż o 7,5-proc. spadku pozwoleń na budowę. Amerykanie chcą obecnie budować aż o blisko połowę mniej domów niż w rekordowej końcówce 2004 r. Banki odrzucają coraz więcej wniosków kredytowych, co sprawia, że na rynku wolniej przybywa chętnych na domy i ceny spadają, bo nieruchomości kupuje się przede wszystkim na kredyt.

Dolar wciąż tanieje

Wydarzenia na rynku nieruchomości spędzają sen z oczu szefom Fed. Kryzys w budownictwie może bowiem obniżyć tempo wzrostu PKB. Dlatego analitycy przewidują, że Fed może zdecydować się na cięcia stóp procentowych jeszcze w tym roku, aby ratować kredytobiorców i cały sektor nieruchomości. Powoduje to ogromne perturbacje na rynku walutowym, co odczuwają także Polacy oszczędzający w dolarach, którzy nadal trzymają ok. 5 mld zielonych. Przewidywany spadek stóp procentowych w USA zachęca inwestorów do pozbywania się dolarów i zakupów innych walut, np. euro i funta brytyjskiego.

Dolar tak parzy inwestorów w ręce, że w tym tygodniu jego kurs spadł do najniższego poziomu wobec euro - 1,3833 dol. Funt jest najmocniejszy od 26 lat. To jeden z powodów rekordowo taniego dolara wobec złotego. Na rynku międzybankowym dolar kosztuje ok. 2,72 zł, czyli najmniej od 11 lat. Cieszą się natomiast kierowcy, bo tani dolar hamuje wzrost cen benzyny, mimo drożejącej ropy. Powody do zadowolenia mają również turyści wyruszający na kontynent amerykański, a także sprowadzający z USA dobra luksusowe, np. samochody. Ale np. Polacy pracujący w USA i chcący przywieźć do Polski trochę oszczędności, patrzą na słabnącego dolara ze strachem. Ich siła nabywcza stale spada.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.