Sprzedający nadal chcą dużo za mieszkania

Ceny mieszkań na rynku wtórnym nadal rosną. Ale tylko ofertowe, czyli te, których żądają sprzedający - wynika z raportu firmy doradczej Reas

Przeczytaj raport?

Zdaniem agencji nieruchomości ceny mieszkań tzw. transakcyjne zaczynają powoli spadać. Widać to zwłaszcza w przypadku Warszawy i Łodzi, gdzie zapał kupujących wyraźnie ochłonął. Jeszcze kilka miesięcy temu mieszkania - zwłaszcza kawalerki - znikały z rynku nawet po kilku dniach. Teraz ze względu na wyśrubowane ceny sprzedający mają pewne problemy z upłynnieniem swoich nieruchomości.

Paradoksalnie ceny, jakich żądają, nadal rosną. Tak przynajmniej wynika z analizy firmy doradczej Reas przygotowanej na zlecenie GazetaDom.pl i na podstawie ogłoszeń umieszczonych w tym serwisie. Skąd ta rozbieżność? Jak twierdzą analitycy Reas, cena ofertowa jest "przeciętnym poglądem na temat oczekiwanego przeciętnego poglądu".

Zgodnie z tą teoria mieszkańcy stolicy uznali w lipcu, że ich mieszkania sprzedadzą się średnio za 9333 zł za m kw., czyli mniej więcej za tyle samo co w czerwcu. Większymi optymistami są poznaniacy - średnia żądana przez nich cena to 6081 zł za m kw., co oznacza wzrost o 4 proc., oraz katowiczanie - 4083 m kw., wzrost o 3 proc. We Wrocławiu, w Krakowie i Trójmieście sprzedający uznali, że w lipcu mogą podnieść ceny średnio o 2 proc.

Między miastami istnieją duże dysproporcje cenowe. W stolicy za 4-6 tys. zł za m kw. można z wielkim trudem kupić mieszkanie na Pradze-Północ albo bardzo daleko od centrum, czyli na Targówku, Białołęce czy w Wesołej. Z kolei w Katowicach, Bydgoszczy, Gliwicach czy Częstochowie kupujący mogą przebierać w mieszkaniach za 2-4 tys. zł za m kw. Mieszkania w tych widełkach cenowych stanowią niemal połowę ofert na rynku.

A co będzie dalej z cenami na rynku wtórnym? Obecnie spora część ekspertów zadaje sobie pytanie, jaki wpływ na ceny będzie miało pojawienie się na rynku w ciągu najbliższych miesięcy mieszkań spółdzielczych. Od sierpnia prawie milion osób może wykupić je od swych spółdzielni za kilkaset złotych. Chodzi tutaj przede wszystkim o lokale w blokach z wielkiej płyty.

- Nie przeceniałbym wpływu mieszkań spółdzielczych na sytuacje na rynku. Zwłaszcza że ze względu na ograniczone moce przerobowe notariuszy lokale w dużych miastach będą pojawiać się w sprzedaży stopniowo - podkreśla prezes Reas Kazimierz Kirejczyk.

Ekspert zwraca też uwagę, że potencjalne decyzje o sprzedaży mieszkań mogą być podejmowane długo, jeśli w ogóle. - Mówimy tutaj o osobach, które nie dysponują raczej wolną gotówką. Inaczej swoje mieszkania wykupiłyby wcześniej. Trudniej może być im zamienić mieszkanie na większe czy lepsze - twierdzi Kirejczyk.

Zdaniem eksperta mieszkania spółdzielcze są jednak jednym z wielu elementów, który może doprowadzić do pewnego schłodzenia koniunktury na rynku nieruchomości, zwłaszcza tych najtańszych. Pozostałe to przede wszystkim spodziewany wzrost stóp procentowych - zarówno dla złotych, jak i franków, odpływ kapitału spekulacyjnego, który przez ubiegłe lata mocno w nieruchomości inwestował, a także wypływ na rynek mieszkań kupionych w celach spekulacyjnych w ciągu ostatnich dwóch-trzech lat.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.