Jak donosi "Rzeczpospolita", właściciele nieruchomości, przez które przebiegają linie energetyczne lub na których posadowiono słupy, mają prawo żądać uregulowania stanu prawnego. Jeśli infrastruktura znajduje się na działce bez odpowiedniej umowy, właściciel może domagać się wynagrodzenia za tzw. bezumowne korzystanie z gruntu oraz ustanowienia służebności przesyłu za odpowiednią opłatą.
Sprawa dotyczy tysięcy Polaków, którzy często odziedziczyli działki z "niechcianym lokatorem" w postaci infrastruktury krytycznej, postawionej tam w czasach PRL.
Przedsiębiorstwa przesyłowe rzadko dobrowolnie płacą za korzystanie z cudzej ziemi. Ich główną linią obrony w sądach jest instytucja zasiedzenia służebności. Argumentują one, że skoro słup stoi na działce od kilkudziesięciu lat (zazwyczaj wymagane jest 30 lat w tzw. złej wierze), to prawo do korzystania z gruntu nabyli za darmo.
Sądy często przychylają się do tej argumentacji, uznając, że Skarb Państwa - jako poprzednik prawny dzisiejszych spółek energetycznych - nabył służebność przez zasiedzenie jeszcze przed transformacją ustrojową lub krótko po niej. To zamyka drogę do odszkodowań dla właścicieli gruntów.
Problem znany od lat
Choć temat wraca na łamy prasy teraz, spór o "stare słupy" to prawny węzeł gordyjski, którego nie udało się przeciąć od ponad dekady. Kluczowa data to rok 2008. Wtedy do Kodeksu cywilnego wprowadzono oficjalnie instytucję służebności przesyłu. Wcześniej przepisy nie regulowały tej kwestii wprost, co rodziło ogromne wątpliwości interpretacyjne.
W spór aktywnie włączał się Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO). Już w 2018 roku RPO punktował, że sądy, opierając się na uchwale Sądu Najwyższego z 2003 roku, stosują prawo na niekorzyść obywateli. Sąd Najwyższy uznał wówczas, że możliwe jest zasiedzenie służebności gruntowej o treści odpowiadającej służebności przesyłu, nawet jeśli w tamtych czasach (przed 2008 rokiem) taka instytucja formalnie nie istniała w kodeksie.
Zdaniem rzecznika, taka interpretacja prowadziła do sytuacji, w której prawo własności było pozbawione konstytucyjnej ochrony. Właściciele gruntów nie mogli się bronić przed zasiedzeniem, bo w czasach, gdy biegł jego termin, nie mieli świadomości, że takie prawo w ogóle może powstać na rzecz przedsiębiorstwa.
Problem jest na tyle poważny, że oparł się o Trybunał Konstytucyjny. W październiku 2018 roku TK wydał tzw. postanowienie sygnalizacyjne. To rzadka procedura, w której Trybunał nie wydaje wyroku, ale "ostrzega" parlament, że prawo jest dziurawe i wymaga naprawy.
Trybunał zauważył wówczas istotną lukę prawną: brak ustawowego uregulowania sytuacji urządzeń przesyłowych postawionych na prywatnych gruntach przed 2008 rokiem. Sędziowie TK wskazali wprost, że ustawodawca powinien rozstrzygnąć te wątpliwości, zamiast zrzucać odpowiedzialność na sądy, które muszą orzekać w oparciu o niejasne przepisy.
W uzasadnieniu postanowienia z 2018 roku podkreślono, że bezczynność władzy ustawodawczej w tej materii może w przyszłości skutkować wydaniem przez TK wyroku merytorycznego, który mógłby być bolesny dla systemu prawnego. Mimo upływu lat, kompleksowej ustawy regulującej zaszłości historyczne wciąż brakuje, a obywatele są skazani na indywidualne procesy sądowe.
Co może zrobić właściciel działki?
Mimo trudności prawnych, eksperci wskazują, że walka nie jest z góry przegrana. Każda sprawa wymaga indywidualnej analizy. Kluczowe jest ustalenie:
- Kiedy dokładnie postawiono urządzenia (czy minął termin zasiedzenia)?
- Czy istniała jakakolwiek decyzja administracyjna wywłaszczająca grunt pod budowę?
- Czy przedsiębiorstwo przesyłowe potrafi udowodnić ciągłość posiadania praw do urządzeń od czasów państwowych molochów?
- Jeśli sąd uzna, że do zasiedzenia nie doszło, właścicielowi należy się wynagrodzenie. Warto jednak pamiętać, że roszczenia za bezumowne korzystanie z gruntu przedawniają się po 10 latach (lub po 6 latach według nowszych przepisów, zależnie od momentu wymagalności), dlatego zwlekanie z uregulowaniem stanu prawnego działa na niekorzyść właścicieli nieruchomości.